Friday, 10 September 2010

Pochwała obciachu (w sensie SuS)

Wróciliśmy do Wrocławia. Odwiozłem Urszulę na politechnikę i udałem się natychmiast do wielkiego magazynu konfekcyjnego, gdzie kupiłem wzorzystą, luźną marynarkę i krawat w oślepiających kolorach, taki, jaki nosili moi męscy znajomi. W biurze powitano mnie z pełnym ironii uznaniem. „Cóż, cywilizujesz się – rzekł najbardziej światowy z naszych młodych urzędników, który winien był mi całkiem przyzwoitą sumę – ale dlaczegoś z tego powodu tak zbladł?” Czułem w sobie przepyszne, radosne zmęczenie i pełne zadowolenie z nowych elementów mego zewnętrznego wyglądu. Natomiast Urszula powiedziała wieczorem: „Jesteś skończonym idiotą. Zrzuć z siebie te łachy. Wyglądasz w nich jak bezrobotny klown. Wolę cię stokrotnie w twym dawnym ubraniu. To nic, że przypominasz w nim stolarza na niedzielnej wizycie u szwagra, ale za to masz swój własny styl. A styl to bardzo wiele”.
Leopold Tyrmand, Jonathan Miller


Obciach– to, co naprawdę warto. Całe życie byłem obciachowcem, obciachowo się ubierałem, słuchałem obciachowej muzyki, czytałem obciachowe książki, miałem obciachowe poglądy etc. i jestem z tego bardzo dumny oraz wszystkim polecam. Bycie obciachowcem skutecznie chroni człowieka przed próbami zaprzyjaźnienia się ze strony ludzi i środowisk, z którymi przyjaźnić się zdecydowanie nie warto*
.

*Pokusa zaprzyjaźnienia się z ludźmi, którzy dużo mogą – bardzo groźna w zawodzie dziennikarskim (ale nie tylko). Ludzie, którzy dużo mogą, zaprzyjaźniają się chętnie i mogą bardzo pomóc, np. dać program w tzw. prajmtajmie gwarantujący wysoką oglądalność, sławę i kasę, zorganizować wpływową klakę, załatwić świetną chałturę, pomóc w wyprowadzeniu na czysto różnych spraw. A w zamian chcą tylko jednego – żeby ich lubić. (Jak to mówił Yossarian: „polubić was? Po prostu was polubić, tylko tyle?”) Odporność na tę pokusę zależy od tego, czy bardziej komuś zależy na tym, żeby widzieć swoją twarz na okładkach kolorowych pism, czy żeby móc ją bez abominacji oglądać w lustrze.

Rafał Ziemkiewicz, Silva rerum Ziemkiewicza





Na początek uczyńmy oczywiste, wydawałoby się, zastrzeżenie. Istnieje wiele rzeczy, wobec których czasami być może używa się nazwy obciach, ale w rzeczywistości inne określenia byłyby znacznie trafniejsze,  na przykład: odrażający, chamski (jak powiedziałby Witkacy, we właściwym, nie arystokratycznym tego słowa znaczeniu), okrutny, bydlęcy... i właśnie dlatego należy ich unikać. Zupełnie niezależenie  od  kwestii, czy uchodzą w naszym środowisku za obciachowe, czy też wprost przeciwnie.

Podam prosty przykład. Nie wiem i zupełnie mnie nie obchodzi, czy sikanie na znicze, określanie zmarłego prezydenta mianem zimny Lech, skandowanie jest krzyż - jest impreza albo kto nie skacze, jest za krzyżem, obrzucanie gnojówką tablicy po tragicznie  zmarłych, wygrażanie starszym ludziom granatami (prawdziwymi lub nie), szarpanie tychże ludzi z wrzaskiem jak się modlisz, gdzie ręce trzymasz,  nie na jajach! i tysiące innych uciesznych krotochwil, które mieliśmy okazję obserwować w ostatnich tygodniach, są dla kogoś obciachowe, czy czadowe, luzackie, zajefajne, czy jeszcze jakieś inne. Wiem natomiast, że zasługują na wszystkie określenia wymienione w pierwszym akapicie i właśnie dlatego z człowiekiem, który w jakikolwiek sposób współuczestniczyłby w podobnych igraszkach, nie chciałbym mieć nic wspólnego.

Tak więc przedmiotem naszych rozważań są wyłącznie zachowania i upodobania, które mogą być i są określane jako obciachowe, ale nie dałoby się ich określić tak jak tych powyżej. Możemy powiedzieć, że przedmiotem naszej dyskusji jest tzw. obciach w sensie właściwym i ścisłym. Zachowania, które nie łamią powszechnie (przynajmniej do stosunkowo niedawna) przyjmowanych norm kultury, przyzwoitości i człowieczeństwa, łamią natomiast - i to niekiedy drastycznie - kanony mody czy wymogi środowiskowego stylu.

W odróżnieniu dwóch typów obciachu właściwego pomoże nam pierwsze motto niniejszego tekstu zaczerpnięte z opowiadania Leopolda Tyrmanda. Czy bohater tego opowiadania jest obciachowy wtedy, kiedy  ubiera się swoim starym zwyczajem jak stolarz na niedzielnej wizycie u szwagra, czy wtedy, kiedy  - rozpaczliwie usiłując upodobnić się do młodszych kolegów z biura - sprawia sobie wzorzystą, luźną marynarkę i krawat w oślepiających kolorach i w oczach własnej kochanki zaczyna wyglądać jak bezrobotny klown?

Myślę, że ludzie najchętniej posługujący się określeniem obciach  powiedzieliby: w obu wypadkach. Nie przeprowadzałem żadnych socjologicznych, lingwistycznych czy psychologicznych badań na młodzieży w - powiedzmy - modnych warszawskich klubach (jeśli ktoś jest sceptyczny co do postawionej przeze mnie tezy i pali się, by przeprowadzić takie badania, bardzo proszę o kontakt), mam nadzieję jednak, że PT Czytelnicy nie uznają tej tezy za nadużycie. Ponieważ, jak myślę, możemy się z kolei zgodzić, że innych określeń wymienionych w pierwszym akapicie niniejszego tekstu w żadnym z tych dwóch wypadków nie da się zastosować, przeto i tu, i tu mamy do czynienia z obciachem w sensie właściwym. Jest jednak oczywiste, że dwa typy obciachu właściwego - które roboczo nazwiemy odpowiednio typem Stolarza u Szwagra (SuS) oraz typem Bezrobotnego Klowna (BK)  - dramatycznie się różnią, na co reakcja kochanki Jonathana Millera wskazuje nader dobitnie. Pytanie więc: czym?


Odpowiedź w tekście Tyrmanda pada natychmiast: SuS, w przeciwieństwie do BK, ma swój własny styl, a styl to bardzo wiele. Jest to styl - zapewne - "obciachowy", ale wynikający z rzeczywistego charakteru, przekonań i potrzeb. Jak powiada Nietzsche: takim jestem - takim chcę być - niech was diabli wezmą! Typ Stolarza u Szwagra to człowiek z gruba ciosany, ale wierny samemu sobie. Wzbudza kpinki, odstaje od towarzystwa, ale budzi podskórny, oporny szacunek; może nawet fascynację, o ile ujawnia jakieś inne zalety (które Jonathan Miller w opowiadaniu Tyrmanda istotnie posiada).

O typie Bezrobotnego Klowna nie można nic takiego powiedzieć. Jest jedynie żałosny. Zrezygnował z instynktownie wyrobionego stylu i bardzo się stara być odjazdowy, czadowy, luzacki, zajefajny, ogólnie cool i co tam jeszcze.  Przy wrodzonej niezgrabności nie wychodzi mu to szczególnie imponująco, natomiast całym sobą przekazuje światu komunikat: nie mam dla siebie żadnego szacunku. Bardzo chciałbym, żebyście uznali mnie za ziomala, nawet jeśli muszę w tym celu zrobić z siebie idiotę.

I chociaż Jonathan Miller u Tyrmanda próbuje przeistoczyć się z obciachowca a la SuS w obciachowca a la BK po to, żeby zaimponować swojej światowej i kompletnie do niego nie pasującej kochance, to właśnie ona reaguje na tę przemianę z natychmiastowym, instynktownym obrzydzeniem. Gdyby chciała prawdziwego luzaka, to właśnie kogoś takiego znalazłaby sobie bez trudu w swoim naturalnym środowisku - zamiast spoconej i spiętej  podróbki. I zresztą z kimś takim ostatecznie Jonathana Millera zdradzi, co nie przeszkodzi jej dalej wyciągać od niego resztki oszczędności.

Tak się bowiem składa, że w opowiadaniu Tyrmanda te prawdziwie luzackie typy w modnych marynarkach i kolorowych krawatach to zdecydowanie nie są ludzie, którym chciałoby się powierzyć portfel. W istocie, ich towarzystwo i związek z Urszulą doprowadza nieszczęsnego Jonathana Millera - dotychczas po małomiasteczkowemu skrzętnego i pracowitego - do ruiny. Otrzeźwienie przychodzi, kiedy dla następnych dwóch nocy ze śmiejącą mu się w nos kobietą zniża się do grabieży, uświadamia sobie, kim się stał - i dopiero wtedy znajduje siły, żeby wyrzucić Urszulę z domu. 


Musiało coś być we mnie, czego dotąd nie znała, a co podziałało na nią widocznie, gdyż spojrzała na mnie z podnieceniem i ogromnym zainteresowaniem. Pytała o coś, lecz nie wyrzekłem więcej ani słowa. Spakowała swoje rzeczy do dwóch dużych walizek, gdy się tu zjawiła, miała tylko jedną, małą. Powiedziała, że przyśle po te walizki. Chciała się ze mną pożegnać. Popatrzyłem na nią jak na obcego człowieka i rzekłem: „Do widzenia”. Powiedziała: „Nie spodziewałam się tego po tobie”. W głosie jej nie było żalu czy złości. Był tylko wielki podziw.



Ileż politycznych wniosków chciałoby się tutaj wysnuć. Zarówno w kwestii ogólnej sytuacji w Polsce, jak i wewnętrznej sytuacji w pewnej partii. A już zwłaszcza dyskusji o właściwej dla niej strategii.

Ale daruję sobie łopatologię, bo liczę na  inteligencję czytelników. Przynajmniej  na inteligencję czytelników obciachowych gazet mogę liczyć bez pudła. A reszta... cóż reszta? :-)


No comments:

Post a Comment