Postarzał się car ojczulek, postarzał. Już nawet gołąbka własnymi rękami nie mógł zadusić. Siedział na tronie złoty i zimny. Tylko broda mu rosła do podłogi i niżej. Rządził wtedy kto inny, nie wiadomo kto. Ciekawy lud zaglądał do pałacu przez okno, ale Kriwonosow zasłonił okna szubienicami. Więc tylko wisielcy widzieli co nieco.
Zbigniew Herbert
I
Proszę Państwa, kilka godzin temu mój świat rozpadł się w kawałki. Usiłuję go sobie złożyć od nowa, ale idzie mi to niesporo. A wszystko to stało się za sprawą następującej informacji:
Podejmując członków Klubu Wałdajskiego w poniedziałek wieczorem w Soczi nad Morzem Czarnym, szef rosyjskiego rządu zadeklarował, że nie zamierza wtrącać się w postępowanie przeciwko Chodorkowskiemu. - Jest to sprawa sądowa, nie będę się wtrącać, ale ten człowiek ma krew na rękach - przytoczył słowa premiera Rosji Michnik w wypowiedzi dla agencji RIA-Nowosti. Rosyjska agencja przekazała, że zdaniem szefa "Gazety Wyborczej", mówiąc o sprawie Chodorkowskiego, Putin okazał emocje - o ile odpowiadając na inne pytania, mówił spokojnym tonem, żartował, o tyle w tym wypadku jego intonacja była inna.
Michnik powiedział we wtorek radiu Echo Moskwy, że przy pytaniu o Chodorkowskiego rosyjski premier zmienił się na twarzy, mówił o nim, jakby chodziło o mordercę, bandytę. Redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" podkreślił, że uważał za swój obowiązek zapytać Putina o Chodorkowskiego. O uwagach Putina na temat b. szefa Jukosu opowiedział także niemiecki politolog Alexander Rahr. Jego wypowiedź przytoczyła z kolei agencja ITAR-TASS.
Rosyjskie media przypomniały, że nie pierwszy raz premier próbuje oskarżyć Chodorkowskiego o morderstwa. W zeszłym roku, odpowiadając za pośrednictwem TV na pytania obywateli, Putin przypomniał o sprawie b. szefa służby bezpieczeństwa Jukosu Aleksieja Piczugina, oskarżonego o zorganizowanie kilku morderstw i skazanego na karę dożywotniego pozbawienia wolności. - Jest jasne, że działał w interesie i na polecenie swoich mocodawców - oświadczył wówczas szef rządu Rosji.
W mojej naiwności myślałem, że - jak wszyscy - wiem o premierze pułkowniku Putinie sporo.
Wiedziałem o jego szóstym dan w judo.
Wiedziałem o jego miłości do wielorybów, niedźwiedzi, tygrysów i labradorów.
Wiedziałem o jego talentach pływackich i wędkarskich.
Wiedziałem o jego zamiłowaniu do zdjęć z gołą klatą.
Wiedziałem o jego płynnym niemieckim, przewyższającym nawet talenta naszego nieocenionego premiera.
Wiedziałem o jego krzyżyku na piersi i głęboko chrześcijańskiej naturze.
Wiedziałem o jego oczach z napisem "demokrata" inkrustowanym na dnie tak wyraźnie, że tylko źli starcy ze wzrokiem spaczonym jak senator McCain widzą na tym dnie coś zupełnie innego.
Wiedziałem, że jego wielkoduszności nie wadzi nawet, gdy gawiedź w państwach wasalnych swawolnie przebiera się za symbol męskości z jego nazwiskiem. W każdym razie irytuje go to mniej niż lokalne władze i prokuraturę.
Wiedziałem, że imperialistyczne gadzinówki w rodzaju Wall Street Journal czy Economist nazywały go wprost, haniebnie i fałszywie faszystą (jak oszczercze jest to miano wobec ideowego bolszewika, nie trzeba chyba tłumaczyć), a inna imperialistyczna gadzinówka Washington Post oskarżyła go o pieczołowitą rekonstrukcję systemu rozmontowanego przez Gorbaczowa (jak gdyby to mógł być zarzut i jak gdyby sam Gorbaczow świadomie chciał był cokolwiek rozmontowywać).
Wiedziałem, że został członkiem rosyjskich Hells Angels o pseudonimie Abaddon.
Nie wiedziałem natomiast, jak głęboko porusza nim informacja o krwi na czyichś rękach.
W swojej tępocie nie umiałem sobie wyobrazić, że fizycznie brzydzi go towarzystwo morderców i bandytów.
Dopiero teraz dotarło do mnie, że zdaniem premiera pułkownika Putina zatrudnianie w służbie bezpieczeństwa ludzi oskarżanych o zorganizowanie kilku morderstw stawia pracodawcę na zawsze poza obrębem cywilizowanej wspólnoty, na dnie hańby i ohydy. Że w oczach tak sprawiedliwego człowieka jak Władimir Władimirowicz choćby najsurowsza karna odpowiedzialność za podobny czyn - łącznie z latami obozu pracy na Syberii - nie wystarczyłyby na odkupienie winy i przywrócenie do ludzkiej społeczności. Żadnego tam asperges me hyssopo et mundabor, nie na tym świecie. Gdy premier pułkownik Putin dowiaduje się o takich ekscesach, rzecze raka i wypluwa z ust swoich.
(Na miejscu, powiedzmy, generałów Kiszczaka czy Jaruzelskiego modliłbym się, aby srogi ów sędzia nie badał nigdy zbyt dokładnie osiągnięć ich podwładnych.)
Po tej informacji poczułem się jak Szaweł na drodze do Damaszku.
W błysku objawienia zrozumiałem, że wszystkie informacje z ostatnich lat połączyłem w konstrukcję spaczoną i obłąkaną. Że - ze złej woli - mylnie ścigałem ciemnymi myślami ostatnich sprawiedliwych na ziemi. Że bogactwo duszy i czystość motywacji premiera pułkownika Putina musi pozostać dla takiego płaza jak ja nieprzeniknioną tajemnicą, przed którą mogę tylko w akcie skruchy się ukorzyć.
Muszę wyrzucić wszelką truciznę, wszelkie kłamstwo i wszelki jad ze swej duszy, wszystkie tzw. powszechnie znane fakty, którymi reakcja mami słabsze głowy i charaktery. Co też niniejszym wpisem niezdarnie czynię.
II
Biorąc pod uwagę wrażliwość jego duszy, Władimir Władimirowicz Putin musiał mieć szczególnie ciężką karierą zawodową. Spędził ją bowiem w organizacji, która morderstwo i skrytobójstwo podniosła do rangi sztuki. Jedna z maksym KGB, chętnie cytowana przez p. Aleksandra Ściosa, głosi: Każdy głupiec potrafi popełnić morderstwo, ale trzeba być artystą by popełnić naturalną śmierć.
Aby w pełni docenić masochistyczny rys Władimira Władimirowicza, przypomnijmy, że przynależność do tej organizacji i zasługi jej oddane uważa za swój największy tytuł do dumy. Oświadczał wprost, że jej członkiem zostaje się na całe życie. Po objęciu w 1999 roku stanowiska premiera Federacji Rosyjskiej zwrócił się do sali pełnej swoich kolegów: Jesteśmy znów u władzy, tym razem na zawsze.
Do tego stanowiska Władimir Władmirowicz Putin doszedł po serii wybuchów w blokach mieszkalnych. Wybuchy te pochłonęły życie około trzystu osób.
Trzystu skrytobójczo zamordowanych ludzi.
Oficjalnie za sprawców uznano muzułmańskich terrorystów, których śladów jednak przedziwnym trafem nigdy nie znaleziono. Oficjalnie też stały się jedną z dwóch głównych przyczyn drugiej wojny czeczeńskie - obok rajdu na Dagestan dokonanego przez Szamila Basajewa. Człowieka, którego oddziały już w czasach wojny abchaskiej były trenowane przez GRU.
Trzystu skrytobójczo zamordowanych ludzi.
Oficjalnie za sprawców uznano muzułmańskich terrorystów, których śladów jednak przedziwnym trafem nigdy nie znaleziono. Oficjalnie też stały się jedną z dwóch głównych przyczyn drugiej wojny czeczeńskie - obok rajdu na Dagestan dokonanego przez Szamila Basajewa. Człowieka, którego oddziały już w czasach wojny abchaskiej były trenowane przez GRU.
Dziesięć lat później Siergiej Stiepaszyn - poprzednik Putina jako premier - otwarcie przyznał, że druga inwazja na Czeczenię była zaplanowana już na pół roku przed "zamachami terrorystycznymi". Skąd zresztą wniosek, że ciekawi kulisów wojny z Gruzją AD 2008 lub katastrofy smoleńskiej AD 2010 powinni uzbroić się w cierpliwość i czekać przez kilkanaście lat na szczersze wywiady ludzi z bezpośredniego otoczenia Putina i Miedwiediewa... ale odbiegam od tematu.
Druga wojna czeczeńska pochłonęła od 25 do 50 tysięcy zabitych lub zaginionych Czeczenów oraz 11 tysięcy zabitych żołnierzy rosyjskich. Jeśli mnie pamięć nie zwodzi, Grozny określano jako najbardziej zniszczone miasto w Europie od Warszawy w 1944. Setki tysięcy ludzi zostały oddane na łaskę i niełaskę rosyjskich dowódców, czeczeńskich watażków i promoskiewskich milicji.
W samej rosyjskiej armii w ciągu tylko jednego roku (2002) 500 żołnierzy - siła równa jednemu batalionowi - zginęło za sprawą sadyzmu oficerów i popularnej "fali", nie w trakcie walk.
Najsłynniejsza dziennikarka, która o tych sprawach pisała, została - jak pamiętamy - zabita przez "nieznanych sprawców" akurat w sam dzień urodzin pułkownika Putina, wówczas dla odmiany prezydenta FR. Był to, jak bardzo szybko nam wyjaśniono, taki złośliwy dowcip - źli ludzie, którzy szczerze pułkownika Putina nie znosili, postanowili w ten sposób zszargać jego nieposzlakowane imię przed światem.
(Myśmy zresztą to już i wcześniej w Polsce przerabiali - kiedy np. jacyś serdecznie nie znoszący generałów Kiszczaka i Jaruzelskiego ludzie zamordowali cenionego przez nich księdza Popiełuszkę, aby wbić klin pomiędzy władzę a naród. Na szczęście i wtedy, i teraz po Smoleńsku zatryumfowały siły rozsądku i odpowiedzialności, które pozwoliły tym zdarzeniom stać się tym, czym miały się stać: fundamentami nowego ładu politycznego)
Aby przykre to zdarzenie przyniosło dobre owoce, pułkownik Putin objął śledztwo osobistym nadzorem i powierzył swojemu asowi atutowemu, prokuratorowi Czajce. Który nadzoruje oprócz sprawy Politkowskiej także sprawę Aleksandra Litwinienki (z jaką zgrozą i odrazą Władimir Władimirowicz musi myśleć o mocodawcach tego mordu!) i Chodorkowskiego właśnie. Oraz, a jakże, śledztwo smoleńskie.
Wydaje się niestety, że premier pułkownik Putin ma wielu wrogów. Jego syzyfowe starania o wyeliminowanie z życia publicznego w Rosji ludzi ze skłonnością do skrytobójstw i zabójstw najzupełniej jawnych są wciąż dalekie od pełnego sukcesu, choć tyle już na tej drodze osiągnięto. Jego podwładni ostentacyjnie grają mu na nosie nawet za granicą - oprócz Litwinienki w Wielkiej Brytanii mordując także Umara Israilowa w Austrii, Zelimkhana Jandarbijewa w Katarze, Sulima Jamadajewa w Dubaju czy wreszcie ostatnio generała-majora Jurija Iwanowa w Turcji.
A co dopiero w samych granicach Federacji Rosyjskiej! Nawet stopień pułkownika czy generała nie chroni przed nagłymi zejściami. Przypomnijmy: dowódca generała Iwanowa z czasów służby w Północnokaukaskim Okręgu Wojskowym zginął dwa lata temu jak raz w katastrofie samolotu. Organizator spotkania szefa administracji Jelcyna z Szamilem Basajewem w 1999, pułkownik GRU Anton Surikow został otruty w listopadzie zeszłego roku. W czerwcu tego samego roku w Moskwie zginął generał major Konstantin Pietrow - w okolicznościach do dziś niewyjaśnionych. Jeśli cofniemy się nieco w czasie, przypomnimy sobie np. straszliwy pech generała Aleksandra Liebiedia, który rozbił się w 2002 w helikopterze.
A jakie szatan wyprawia harce, jakie się diabły szamocą wśród niższych rang i zwyczajnych cywili! Weźmy chociażby takich dziennikarzy. Politkowska Politkowską, ale popatrzmy na tę na przykład listę. Wychodzi grubo ponad dwieście trupów od 1999 roku. Ograniczmy się tylko do autorów, pracowników i współpracowników Nowoj Gazety i wyliczmy zastosowane metody zabójstw: młotkiem na klatce schodowej i śmierć po dwumiesięcznej śpiączce (Igor Domnikow, 2000), postrzał w Czeczenii (Wiktor Popkow, 2001, umiera po dwóch miesiącach) zatrucie niemożliwą do zidentyfikowania substancją (Jurij Szczekoczikin, 2003, śledztwo czterokrotnie wznawiane i umarzane), egzekucja w windzie własnego domu (Politkowska, 2006), egzekucja w centrum Moskwy (Ananstazja Baburowa i Stanisław Markiełow, 2009), porwanie i egzekucja w Czeczenii (Natalia Estemirowa, 2009, ciało znaleziono w Inguszetii). Przypominam: mowa wyłącznie o jednej gazecie.
W samej rosyjskiej armii w ciągu tylko jednego roku (2002) 500 żołnierzy - siła równa jednemu batalionowi - zginęło za sprawą sadyzmu oficerów i popularnej "fali", nie w trakcie walk.
Najsłynniejsza dziennikarka, która o tych sprawach pisała, została - jak pamiętamy - zabita przez "nieznanych sprawców" akurat w sam dzień urodzin pułkownika Putina, wówczas dla odmiany prezydenta FR. Był to, jak bardzo szybko nam wyjaśniono, taki złośliwy dowcip - źli ludzie, którzy szczerze pułkownika Putina nie znosili, postanowili w ten sposób zszargać jego nieposzlakowane imię przed światem.
(Myśmy zresztą to już i wcześniej w Polsce przerabiali - kiedy np. jacyś serdecznie nie znoszący generałów Kiszczaka i Jaruzelskiego ludzie zamordowali cenionego przez nich księdza Popiełuszkę, aby wbić klin pomiędzy władzę a naród. Na szczęście i wtedy, i teraz po Smoleńsku zatryumfowały siły rozsądku i odpowiedzialności, które pozwoliły tym zdarzeniom stać się tym, czym miały się stać: fundamentami nowego ładu politycznego)
Aby przykre to zdarzenie przyniosło dobre owoce, pułkownik Putin objął śledztwo osobistym nadzorem i powierzył swojemu asowi atutowemu, prokuratorowi Czajce. Który nadzoruje oprócz sprawy Politkowskiej także sprawę Aleksandra Litwinienki (z jaką zgrozą i odrazą Władimir Władimirowicz musi myśleć o mocodawcach tego mordu!) i Chodorkowskiego właśnie. Oraz, a jakże, śledztwo smoleńskie.
Wydaje się niestety, że premier pułkownik Putin ma wielu wrogów. Jego syzyfowe starania o wyeliminowanie z życia publicznego w Rosji ludzi ze skłonnością do skrytobójstw i zabójstw najzupełniej jawnych są wciąż dalekie od pełnego sukcesu, choć tyle już na tej drodze osiągnięto. Jego podwładni ostentacyjnie grają mu na nosie nawet za granicą - oprócz Litwinienki w Wielkiej Brytanii mordując także Umara Israilowa w Austrii, Zelimkhana Jandarbijewa w Katarze, Sulima Jamadajewa w Dubaju czy wreszcie ostatnio generała-majora Jurija Iwanowa w Turcji.
A co dopiero w samych granicach Federacji Rosyjskiej! Nawet stopień pułkownika czy generała nie chroni przed nagłymi zejściami. Przypomnijmy: dowódca generała Iwanowa z czasów służby w Północnokaukaskim Okręgu Wojskowym zginął dwa lata temu jak raz w katastrofie samolotu. Organizator spotkania szefa administracji Jelcyna z Szamilem Basajewem w 1999, pułkownik GRU Anton Surikow został otruty w listopadzie zeszłego roku. W czerwcu tego samego roku w Moskwie zginął generał major Konstantin Pietrow - w okolicznościach do dziś niewyjaśnionych. Jeśli cofniemy się nieco w czasie, przypomnimy sobie np. straszliwy pech generała Aleksandra Liebiedia, który rozbił się w 2002 w helikopterze.
A jakie szatan wyprawia harce, jakie się diabły szamocą wśród niższych rang i zwyczajnych cywili! Weźmy chociażby takich dziennikarzy. Politkowska Politkowską, ale popatrzmy na tę na przykład listę. Wychodzi grubo ponad dwieście trupów od 1999 roku. Ograniczmy się tylko do autorów, pracowników i współpracowników Nowoj Gazety i wyliczmy zastosowane metody zabójstw: młotkiem na klatce schodowej i śmierć po dwumiesięcznej śpiączce (Igor Domnikow, 2000), postrzał w Czeczenii (Wiktor Popkow, 2001, umiera po dwóch miesiącach) zatrucie niemożliwą do zidentyfikowania substancją (Jurij Szczekoczikin, 2003, śledztwo czterokrotnie wznawiane i umarzane), egzekucja w windzie własnego domu (Politkowska, 2006), egzekucja w centrum Moskwy (Ananstazja Baburowa i Stanisław Markiełow, 2009), porwanie i egzekucja w Czeczenii (Natalia Estemirowa, 2009, ciało znaleziono w Inguszetii). Przypominam: mowa wyłącznie o jednej gazecie.
Zachęcam do kliknięcia w powyższy link i samodzielnej lektury listy, razem z przyczynami śmierci.
Z czysto kronikarskiego obowiązku wspomnę już tylko np. o wojnie gruzińskiej w 2008 roku - z bombami kasetowymi w Gori, Ruisi i Karbi (jedna z nich zabiła holenderskiego dziennikarza Stana Storimansa), z trzydniowym bombardowaniem "wyzwalanego" Tskhinvali, z czystkami etnicznymi wzdłuż całej granicy południowej Osetii.
Mógłbym ten wpis ciągnąć znacznie dłużej, ale chyba możemy już przejść do konkluzji.
Jak musi w takim razie wyglądać proces myślowy i życie emocjonalne premiera pułkownika Putina? Po wczorajszym wyznaniu redaktora Michnika usiłuję to sobie wyobrazić tyleż bezustannie, co bezskutecznie. To tak, jak z ostatnią okładką Przekroju: w wiadomościach coraz częściej pojawiają się rzeczy, przy których Biesy zaczynają się wydawać nudną, mieszczańską, realistyczną cegłą.
Jeżeli sama myśl, że ktoś jest świadomym pracodawcą morderców, że ma krew na rękach poraża pułkownika Putina tak, że natychmiast zmienia mu się mimika, że przestaje panować nad intonacją, że delikwenta najchętniej utopiłby w łyżce wody - jak ten nieszczęśnik wytrzymuje z kamienną twarzą te wszystkie spotkania ze swoimi generałami, pułkownikami, funkcjonariuszami, tajniakami i ekspertami? Patrzy po nich i myśli: który to ancymon jest odpowiedzialni za kolejne szaleństwo, za całą tę rzeźnię? Gienadij? Andriej? Misza? Wszystkim im przecież tak dobrze z oczu patrzy i muchy nie skrzywdziliby... Znowu wszystko będzie na mnie, czy nie możecie po prostu się przyznać? Poczem wraca do domu, kładzie się na łóżku, ciężko wzdycha i nie może zjeść kolacji.
Jak straszliwie musi znosić cały ten kult Stalina, Dzierżyńskiego czy Andropowa - hydrę, która bez przerwy wznosi łeb pomimo jego tytanicznych wysiłków edukacyjnych i moralizatorskich! Przecież ci faceci niemal dorównywali Chodorkowskiemu - nic, tylko zatrudniali morderców i skrytobójców w aparacie bezpieczeństwa. Właściwie poza tym nie mieli większej pasji i treści życia.
Jest jednak coś, co jeszcze trudniej mi sobie wyobrazić od meandrów słowiańskiej duszy Władimira Władimirowicza. Otóż Klub Wałdajski, o którego spotkaniu tak dramatycznie i smakowicie opowiedział nam redaktor Michnik,
Słyszymy: to najwyższej klasy międzynarodowi specjaliści od Rosji. Ciekawe swoją drogą, czy z Polski do zadawania pytań łapie się ktokolwiek poza Adamem Michnikiem czy Leszkiem Millerem, ale nie to najbardziej mnie frapuje.
Ja po prostu chciałbym zobaczyć wyraz twarzy tych wszystkich publicystów, politologów, ekonomistów, historyków i byłych polityków, najlepszych ekspertów od Rosji we wszechświecie, kiedy pułkownik Putin użył zwrotu krew na rękach albo mówił o zlecaniu zabójstw służbie bezpieczeństwa.
To musiała być wielka scena.
Z czysto kronikarskiego obowiązku wspomnę już tylko np. o wojnie gruzińskiej w 2008 roku - z bombami kasetowymi w Gori, Ruisi i Karbi (jedna z nich zabiła holenderskiego dziennikarza Stana Storimansa), z trzydniowym bombardowaniem "wyzwalanego" Tskhinvali, z czystkami etnicznymi wzdłuż całej granicy południowej Osetii.
Mógłbym ten wpis ciągnąć znacznie dłużej, ale chyba możemy już przejść do konkluzji.
III
Jak musi w takim razie wyglądać proces myślowy i życie emocjonalne premiera pułkownika Putina? Po wczorajszym wyznaniu redaktora Michnika usiłuję to sobie wyobrazić tyleż bezustannie, co bezskutecznie. To tak, jak z ostatnią okładką Przekroju: w wiadomościach coraz częściej pojawiają się rzeczy, przy których Biesy zaczynają się wydawać nudną, mieszczańską, realistyczną cegłą.
Jeżeli sama myśl, że ktoś jest świadomym pracodawcą morderców, że ma krew na rękach poraża pułkownika Putina tak, że natychmiast zmienia mu się mimika, że przestaje panować nad intonacją, że delikwenta najchętniej utopiłby w łyżce wody - jak ten nieszczęśnik wytrzymuje z kamienną twarzą te wszystkie spotkania ze swoimi generałami, pułkownikami, funkcjonariuszami, tajniakami i ekspertami? Patrzy po nich i myśli: który to ancymon jest odpowiedzialni za kolejne szaleństwo, za całą tę rzeźnię? Gienadij? Andriej? Misza? Wszystkim im przecież tak dobrze z oczu patrzy i muchy nie skrzywdziliby... Znowu wszystko będzie na mnie, czy nie możecie po prostu się przyznać? Poczem wraca do domu, kładzie się na łóżku, ciężko wzdycha i nie może zjeść kolacji.
Jak straszliwie musi znosić cały ten kult Stalina, Dzierżyńskiego czy Andropowa - hydrę, która bez przerwy wznosi łeb pomimo jego tytanicznych wysiłków edukacyjnych i moralizatorskich! Przecież ci faceci niemal dorównywali Chodorkowskiemu - nic, tylko zatrudniali morderców i skrytobójców w aparacie bezpieczeństwa. Właściwie poza tym nie mieli większej pasji i treści życia.
Jest jednak coś, co jeszcze trudniej mi sobie wyobrazić od meandrów słowiańskiej duszy Władimira Władimirowicza. Otóż Klub Wałdajski, o którego spotkaniu tak dramatycznie i smakowicie opowiedział nam redaktor Michnik,
skupia znanych publicystów, politologów, ekonomistów, historyków i byłych polityków głównie z Europy, USA i Japonii, którzy specjalizują się w sprawach Rosji.
Słyszymy: to najwyższej klasy międzynarodowi specjaliści od Rosji. Ciekawe swoją drogą, czy z Polski do zadawania pytań łapie się ktokolwiek poza Adamem Michnikiem czy Leszkiem Millerem, ale nie to najbardziej mnie frapuje.
Ja po prostu chciałbym zobaczyć wyraz twarzy tych wszystkich publicystów, politologów, ekonomistów, historyków i byłych polityków, najlepszych ekspertów od Rosji we wszechświecie, kiedy pułkownik Putin użył zwrotu krew na rękach albo mówił o zlecaniu zabójstw służbie bezpieczeństwa.
To musiała być wielka scena.
No comments:
Post a Comment