Jak niektórzy jeszcze pamiętają, przez jakiś czas główną przyczyną smoleńskiej "przykrej sprawy" (dosłowne sformułowanie Słońca Peru z pierwszej konferencji prasowej, zwołanej jedyne 18 dni po fakcie) miał być fakt, że piloci rzekomo pogubili się z przeliczaniem wysokości w metrach wg. QFE na wysokość w stopach wg. QNH i z powrotem. Bo dla nich cyfry to jednak była trudność. Później okazało się, że może jednak po rosyjsku mówili i nawet liczyć umieli, tabelki konwersji QFE na QNH używali rutynowo, szkolili się na JAK-ach, w których pół kokpitu opisane jest cyrylicą, rządowy Tu-154 latał nieraz na zapuszczone lotniska posowieckie, a poza tym jest parę innych metod sprawdzenia wysokości. Do obiegu oficjalnego zaczęto wypuszczać jeszcze barwniejsze wersje, a prawdziwe fajerwerki, zdaje się, dopiero nas czekają - choć już z pilotem-działkowiczem Łosiewem i jego kontrolą zgodności stanu osobowego zdematerializowanej kabiny z listą załogi ustawiono poprzeczkę bardzo, bardzo wysoko.
Teraz, w każdym razie, zamiast tchórzliwych służbistów i brawurowych szaleńców ze specpułku bezpieczeństwo naszym politykom zapewnią chłodni cywilni profesjonaliści na wydzierżawionych embraerach. Których, co prawda, nikt nie wpuści na żadne lotnisko wojskowe, poradzieckie czy nie. Już więc z tego względu, jak co niektórzy zdążyli zauważyć, przyszli prezydenci i premierzy darują sobie nie tylko lotnicze wycieczki do Katynia (które przez jakiś czas i tak budziłyby dosyć nieswoje uczucia), ale i - powiedzmy - do naszych żołnierzy w Afganistanie, zakładając oczywiście, że będzie jeszcze do kogo jeździć. A nawet do co niektórych amerykańskich baz, ale do takich miejsc pewnie i tak nikt już naszych oficjeli wpuszczać nie będzie. Ani w Stanach, ani w ogóle nigdzie, powiedzmy, na zachód od Renu.
Poza tym, jak się wczoraj dowiedzieliśmy, lotów międzykontynentalnych i transatlantyckich embraerami i tak nie da się wykonywać.
Najpoważniejszą wadą Embraerów 175 jest to, że nie pozwolą one VIP-om na bezpośredni lot przez Atlantyk. Jedynym zdolnym do tego samolotem pozostanie Tu-154, który do lipca będzie w remoncie w rosyjskiej Samarze. Po katastrofie jego bliźniaczego modelu pod Smoleńskiem, wykorzystanie maszyny rodzić też będzie z pewnością wiele wątpliwości. (...) Nominalnie nowe samoloty mogą latać na odległość nieco przekraczającą 3,7 tys. km.
Embraery nie mają certyfikatu na długi lot na jednym silniku w wypadku awarii drugiego, dlatego - mimo teoretycznego zasięgu pozwalającego przelecieć ocean - lot nad Atlantykiem nie będzie mógł zostać wykonany. Nowe samoloty pozwolą jednak na swobodny lot z Warszawy do europejskich stolic.
Ale ten oto protokół, który znalazłem na stronie Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (tak, to ci od Klicha II), wskazuje, że na lotowskich embrearach z ich wykwalifikowanymi pilotami naszym oficjelom lepiej będzie nie latać nawet na najzupełniej normalne wyposażone lotniska cywilne za wschodnią granicą.
Zgadnijcie, z jakiego powodu.
Po rozpatrzeniu w dniu 2 września 2009 r. przedstawionych przez Dział Bezpieczeństwa Lotniczego PLL LOT, wyników badania incydentu lotniczego samolotu EMBRAER 170, znak rozpoznawczy SP-LDD, który wydarzył się w dniu 11 kwietnia 2009 r. podczas podejścia do lądowania na lotnisku SVO (zniżanie do wysokości niezgodnej z zezwoleniem ATC), działając na podstawie ustawy z dnia 3 lipca 2006 r. Prawo lotnicze (Dz. U. z 2006 r., Nr 100, poz. 696 z zm.), Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych przyjmuje ustalenia wyżej wymienionego podmiotu i uznaje, iż:
Przyczyną incydentu lotniczego była:
pomyłka załogi samolotu w przeliczaniu wysokości podawanej w zezwoleniu kontrolera w metrach wg. ciśnienia QFE, na stosowaną w operacjach samolotów PLL LOT SA EMB 170, wysokość w feet wg. ciśnienia QNH, przy wykorzystaniu tabeli konwersji wysokości.
Drogi Bronisławie II, jeśli wygrasz wybory, pomyśl raczej o bilecie okresowym na ekspres Polonez. Czyż to nie będzie najczystsza postać "taniego państwa"? Na razie oszczędności są porażające:
Wiadomo jednak, że w najdroższym wariancie usprawnienia Embraerów kosztowałyby połowę ceny zakupu nowego samolotu. Pewnych parametrów maszyny jednak znacząco poprawić się nie da.
UPDATE: Przeoczony przeze mnie wywiad Dorna w polskatimes.pl sporo wyjaśnia:
To Klich jest czarnym bohaterem?
- Tak. Najważniejsze osoby w państwie mogłyby latać nowymi samolotami, gdyby on nie skręcił tego przetargu.
Co to znaczy: skręcił?
- Założenia do przetargu na samoloty VIP-_-owskie zostały przygotowywane jeszcze za czasów Sikorskiego. Ale gdy szefem MON został Aleksander Szczygło, zorientował się, że specyfikacja jest ustawiona pod konkretny typ samolotów. Pod embraery, tylko ten samolot mógł wygrać.
Kto to ustawił ten przetarg?
- Nie powiem po nazwisku. Ale sam Szczygło powiedział mi: "Te takie, owakie ustawiły przetarg pod embraery". On zlecił przygotowanie nowej specyfikacji przetargowej, która w lutym 2008 r. wylądowała na biurku ministra Klicha. A on tego nigdy nie podpisał.
To były warunki do przeprowadzenia uczciwego przetargu?
- Tak. Klich zaczął kombinować i pojawiły się jego wypowiedzi o pilnej potrzebie zakupienia samolotu w trybie bezprzetargowym. I to znów był powrót do embraera.
To Bogdan Klich jest winny tego, że polska delegacja poleciała do Smoleńska rosyjskim Tu-154?
- Tak. Gdyby nie jego decyzje, prezydent, generałowie, najważniejsze osoby w państwie poleciałyby dwoma, trzema samolotami kupionymi w uczciwym przetargu.
Przecież to czysta demagogia. Zaraz podniosłyby się głosy, że Polski nie stać na taką rozrzutność. Taka była wtedy rzeczywistość.
- A nieprawda, po licznych awariach tutek klimat w opinii publicznej się zmienił. Ponadto pod koniec 2008 r. zaczyna się kryzys finansowy. Co robią firmy produkujące samoloty? Wpadają w panikę, że redukowane są zamówienia na samoloty. Nie wymienię nazwy, bo nie chcę występować w roli lobbysty, ale znam odpowiedź od jednej z firm. Piszą: "Kupujcie, z miejsca dostarczymy samoloty, zapewnimy finansowanie, zapłacicie, kiedy będziecie mogli".
Premier Tusk, nie wyciągając wniosków wobec ministra Klicha, przejmuje część odpowiedzialności politycznej?
- W jakimś sensie tak, bo w tym całym zadziwiającym korowodzie dotyczącym samolotów dla VIP-ów w takim samym stopniu jak minister Klich siedział szef jego kancelarii Tomasz Arabski. A premier o tym wiedział, bo sam go ostrzegłem o tym w maju 2009 r.
No comments:
Post a Comment